Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobywać z ciemności, ale — pozostały martwe, a z lasu wilcy ciągnęli na biesiadę, wyjąc zdaleka i upominając się o część swoją.
U ognia zasiadł Piastun, otoczony wojewodami. Radzili co poczynać, iść daléj czy spoczywać?
Stary kneź długo, wedle obyczaju swego, słuchał co mówili inni, nie spiesząc ze słowem. Gdy kołem obiegły głosy, rzekł w ostatku.
— Dwu z wojewodów pójdą pogonią za zbiegami i pomszczą najazd na Pomorcach. Tego starczy dla grozy... My tu, gdzie nam Bogi dały zwycięztwo, na kościach najezdzców założym gród, stolicę, a nazwany będzie Kneźnem. Jutro pogrzebiemy ciała, aby nie kaziły powietrza i ziemi, a gdy lud spocznie, wnet grodzisko obsypywać i budować począć trzeba.
Uradowani wszyscy powtórzyli okrzykiem: — Kneźno! a wojewodowie wstali jeden przed drugim dobijając się tego, by na Pomorze iść mogli. Każdy z nich coś miał za sobą i o mało do sporu nie przyszło, gdy Piastun rozstrzygł rozkazem, aby Luty i Bolko Czarny ruszyli nazajutrz sami. Umilkła reszta choć zazdrosném na nich patrzała okiem.
Przy ognisku na uboczu leżał ranny Dobek; przy nim stali Ludek Wiszów syn i Doman. Z zajadłością wielką walczył on dnia tego i nabił wrogów kupy, ale jeden z nich, już obalony, ostatnim wysiłkiem oszczep mu wraził w nogę. Choć z rany