Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ruch był wielki, ochota dzika i odgrażania się straszne. Dobek przerzynając się przez kupy tego motłochu, musiał się tego nasłuchać za wiele i ledwie mogąc powstrzymać od okazania gniewu, konia tylko parł, by co rychléj znaleźć się na swobodzie.
Minąwszy obóz i pola, wjechali nareszcie w lasy. Hengo skorym był wielce do rozmowy, Dobek milczał posępnie. Pierścień na placu go piekł, miecz u boku zawadzał, kubek za nadrą go dusił — tak mu pilno było pomścić doznaną zniewagę. Do nocy odjechali od obozowiska daleko, o znalezienie drogi już się Dobek nie obawiał — myślał tylko, co z niemcem zrobić.
Przebić go mieczem było nader łatwo, ale rozbolałemu człowiekowi téj zemsty było za mało.
Gdy nocą już, stanęli na nocleg i konie pętać przyszło, aby je puścić na paszę, Dobek się zakręcił powiadając, że postronki pogubił, a kilka tylko pęczków zapaśnego łyka znalazło się u siodła. Niemiec, człowiek zawsze przezorny, swój sznur mocny ofiarował — ale Dobkowi wydał się on zacienkim.
We dwóch więc wzięli się z niego grubszy skręcić — Hengo pomagał ochoczo. Ogień już był wielki pod starym dębem rozpalony i płonął jasno.
Bardzo zręcznie pętlę splótłszy Dobek milcząc, przystąpił do niemca i nim się ten spostrzegł, zarzucił mu ją pod pachy. Wziął to sobie za żart