Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kując, ażali nie odezwie się Miłosz. Kneź milczał.
— Przyszliśmy oba zapytać was, czy z nami trzymacie, czy z tą czernią i chłopstwem?
W starym Miłoszu widocznie się gotowało i burzyło już coś, choć wstrzymywał się z mową. Niekiedy oczy z krwawemi powieki podniosły się i wąs siwy zakąsał, ręka wychudła, ogromna, jakby z samych kości złożona, którą na kolanach trzymał, dygotała niecierpliwie.
Na ostatnie pytanie wyzywająco rzucone, buchnął nareszcie.
Ręka się podniosła.
— Z wami ani z niemi trzymać nie chcę — krzyknął gwałtownie — znać was nie chcę — nie znam! Stoi was tu dwóch zdrowych i żywych przedemną, a gdzie synowie moi?... Jakeście się ośmielili wnijść tu... wy... Wiecie, że ojciec mojego syna zabić, drugiego oślepić kazał? Przyszliście mi przypomnieć, że ja krwi dzieci moich winienem, jednego z was kazać ściąć tu — zaraz, a drugiemu wyłupić oczy i rzucić je psom.
Oba synowie Chwostka zczerwieniwszy się, chwycili bezmyślnie za miecze u pasa — spojrzeli po sobie strwożeni nieco.
Stary téż patrzał na ich twarze młode, kwitnące, na oczy ich jasne, i gniew a żal opanowywały go coraz mocniéj. Młodzi kneziowie milczeli.
— Wy — mnie — tu, na mojém podwórku,