Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Miłoszem. Raz jeden tylko wpuścić ich kazał, powiedział, że do niczego mięszać się nie chce i odprawił, a gdy potém z naleganiem wrócili, już im nawet wrót nie otworzono.
Jednego z pierwszych dni, gdy po obiorze Piastuna, Leszkowie się niepokoić zaczęli o siebie — zastukano do wrót gwałtownie, było zpołudnia.
Stary Miłosz leżał pod dębem na uboczu, za drugim Leszko z Biełką siedzieli o gruby pień oparci, stara matka była z niemi. Do Biełki z dębów stadem zlatywały się gołębie, a ona je, rzucając ziarno karmiła. Przy Leszku leżały psy jego, które on pieścić lubił. U nóg starego Miłosza wyciągnięty mruczał niedźwiedź jego nieodstępny i dwie sroczki domowe skakały. Gdy u wrót hałas się dał słyszéć, gołębie pierzchnęły na drzewa, psy szczekając i ujadając się zerwały i niedźwiedź począł mruczéć choć mu się łba z ziemi podnieść nie chciało, sroki narobiły wrzasku biegając i podskakując po ziemi, to przysiadając na gałęziach. Tymczasem stróż u bramy wylazł na pomost górny i przypatrywał się kto przybywał.
Stało tam dwóch ludzi, opończami lichemi otulonych, wyglądających biednie i ubogo z pozasłanianemi twarzami. Przed chwilą straż chodząca na wałach ujrzała ich szybkim krokiem wychodzących z lasu, gdzie zapewne konie zostawić musieli, bo w zaroślach coś migało.