Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szych dworów i napadali na nie najczęściéj, ubogim łatwiéj z dobytkiem do lasów schronić się było.
Kołem już leżeli wszyscy, gdy Ścibor, Bolko, Myszko, Piastun i Doman nadciągnęli. Zobaczywszy starca, który w prostéj siermiędze przychodził, tknięci wyroczni wspomnieniem i przez cześć dla siwych jego włosów powstali.
Wnet go zaproszono do koła miejsce mu czyniąc i wołając.
— Radź nam ojcze, ratujmy się, bo oto giniemy! Mówiliśmy już wiele, mówcie wy, niech usłyszym — co nam przynosicie.
Zewsząd się głosy podniosły ku niemu, ażeby pierwszy mówić poczynał.
— Azaż nie wiecie co czynić? — zawołał — ja wam nowego nie powiem nic. Zgody potrzeba i prędkiego wyboru. Litujmy się sami siebie a dzieci naszych. — Ładu nie mamy, nieład panem. — Ład czyńcie.
Milczenie się stało długie.
W tém jeden ze starszyzny, którego zwano Krakiem, a miał być starego kneziowskiego rodu, powstał z ziemi, czapkę uniósł do góry i wykrzyknął piersią całą.
— Ten nam kneziem będzie! Piastuna wybieramy!
Ucichło chwilę, a potém wnet buchnęło ze stron wszystkich.