Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Leszki pozostałe coraz nam nowych na karki ściągają... Czas schodzi marnie.
W tém Bolko wtrącił.
— A wy, barci waszych patrząc, z nami nawet na radę iść nie chcecie? Siwe słowo wasze wagęby miało u ludzi.
— Cóż słowo pomoże tam, gdzie już krew mówiła, a téj nie posłuchano? — ozwał się Piastun cicho. — Jam człek mały i ubogi...
Słowa te z jego ust posłyszawszy, ci co Wizuna wyrocznię słyszeli i radę gości obcych, spojrzeli po sobie, jak gdyby dola sama przez usta jego przemówiła.
— Jam człek mały i ubogi!
Jakby trwoga jakaś ich ogarnęła, zdało im się, że wolą było niebios i Bogów, aby ten a nie kto inny został wybranym.
— Jutro — zawołał Bolko — teraźniejszego wiecu dzień ostatni... Nie może to być, ażebyście wy nie poszli z nami. Przybyliśmy tu po was, musicie iść... wołają was wszyscy... Jeżeli wy nie pójdziecie, rozpełznie się znowu wiec, a narzekanie będzie wielkie...
Stary nic nie odpowiedział.
Siedzieli jeszcze powzdychiwając, gdy w progu, blady jeszcze i słaby ukazał się Doman, który z Lednicy powracał.
Widać po nim było co przebył, choćby nie mówił nic. Zasłyszano już tu coś o jego losie