Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 078.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Otworzyła drzwi, Doman siedział na pościeli, zaczęła mu się przypatrywać pilno. Widząc że jéj wnijść nie broni, powoli do izby się wsunęła.
— A! a! — rzekła — oswoiwszy oczy z mrokiem, który w chacie panował, ty to jesteś com ja ci ranę goiła, co ci żonkę zabili! No — szkoda jéj, hoża była i wesoła jak szyczygiełek, aleby jéj u ciebie nie było tak dobrze jak w domu.
— Czemu? — spytał Doman.
— Bo wy bohatery, żupany — mówiła stara — wy niewiastami teracie, u was jest ich zawsze dosyć! E? wszakże to ciebie Wiszowa córka była tak ukłuła? — dodała śmiejąc się Jaruha — Doman się wzdrygnął. — A ona ci teraz ziele nosi!
— Nie pleć, babo — zawołał — nie wspominaj!
— Onać tu jest i panuje — mówiła baba — jéj się nie chciało u was garnki pomywać, woli z założonemi rękami przy ogniu siedzieć — ciągnęła powoli Jaruha — bo téż to kmiecia córa, a dla tych to i knezia mało. Rączki mają białe, co pracować nie umieją, i oczki czarne, co pogardliwie patrzą...
Mówiąc zaczęła się przypatrywać Domanowi; którego bladą twarz oblał nagły rumieniec.
— A cóż? tu na ostrowiu musieliście z nią zrobić zgodę? — zapytała.
— Mało co ją widziałem — z pozorną obojętnością dodał Doman i zamilkł.