Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziwa usłuchać musiała i razem ze starym do chaty weszła zapłoniona cała. Doman siedział na ławie w koszuli i siermiężce, a na piersiach, gdzie się płótno rozchyliło, dziewczę postrzegło szeroką bliznę, tę, którą mu jéj własna ręka zadała. Zdało się nawet dziewczynie, że ją może odsłonił tak umyślnie. W milczeniu posłuszna przystąpiła do ręki i prędko świeże liście babki przyłożywszy, cofnęła się co żywo, a za drzwi wyszedłszy, jak strzała pobiegła do chramu.
Wizun w twarz patrzał Domanowi — oba niemym wzrokiem niby się coś sobie powiadać zdawali.
— Dziewka się ciebie boi — rzekł Wizun — a ty, niepoczciwy, znowu patrzysz na nią.
— Zapomniałbym może, gdyby mnie tu ta nieszczęsna woda nie przyniosła! — odpowiedział Doman.
— Dola — szepnął Wizun.
— Dola — powtórzył Doman i zamilkli, stary cóś poprawić poszedł w kątku, jakby chciał ukryć wyraz swéj twarzy.
Nazajutrz gdy Doman spróbował wynijść i usiąść w progu, nie pokazała się już dziewczyna ani tu, ani około chaty. Obiecywał sobie, że za dni parę ozdrowieje, sił nabierze i będzie mógł do domu powrócić.
Tymczasem zapadł znów gorzéj, do późnéj nocy przesiedziawszy na chłodnym wietrze i ro-