Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z południa ciężkiém westchnieniem zbudził się Doman, chciał podnieść — nie mógł, nie wiedział gdzie był i dopiero Wizuna mowa, pamięć mu zwolna przywróciła. Ten jeść i pić kazał mu, nie pytając już o nic — a po wypoczynku dopiero, usta otworzyć pozwolił.
Jak przez sen pamiętał Doman, wesele swoje — popłoch nagły, ucieczkę z Milą, pogoń za sobą, śmierć dziewczęcia, potém niewolę — znęcanie się, ostatni wysiłek dla ocalenia i walkę z wodą, która choć osłabły, potrafił zwyciężyć, dostając się do ostrowu. Przypomniał sobie jak w gorączce rozpaczliwéj bronił się śmierci, zdrętwieniu, jak fale unosiły go i rzucały, jak tonął i dobywał się z topieli, aż nareszcie u brzegu ujrzał nad sobą znaną twarz starego Wizuna... O smutném weselu swém, Doman mówić nie umiał, Wizun nie chciał słuchać.
— Wydychaj no chorobę, sił nabierz — rzekł Wizun, potém na koń wszyscy, i Pomorcom dać naukę.
— My dziś pszczoły w ulu bez macierzy, nie ma prowadzić, nie ma kazać komu, zginiem gdy tak potrwa dłużéj.
Leszków nie chcieli — niech wezmą kto z brzega, bez głowy się nie ostaniemy. Wyrocznie rzekły wybierzcie małego, wybierzcie pokornego, ubogiego wybierzcie...