Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnąć do Jamy... a Żywie dobra macierz płaszczem swoim okryła... i stare kości ocalały.
— Dużo ludu zginęło? — zapytał Wizun.
— Dużo?? tyle ile go było... Zginęli wszyscy... Widziałam trupa téj co wczoraj była dziewczyną, a umarła oczepiona... Oszczep jéj w piersi wbili. Zginął młody, poginęli drużbowie, drużki, do psa wybili wszystkich, do nogi.
Potrząsała głową starucha, patrzając w ziemię i ocierając twarz zmokłą.
— Spalone chaty?
— W popiele wszystko... w popiele... Krukom biesiada, a ludziom żałoba i łzy, westchnęła.
— Pociągnęli daléj! — pytał Wizun. — Na to pytanie Jaruha nie umiejąc odpowiedzieć zrazu, palcem się zaczęła bić w czoło — sama z sobą biedując aby myśli zebrać rozprzęgłe.
— Leżałam zabita na ziemi, gdy mnie Żywie płaszczem swym odziało... nie widziałam nic... nie słyszałam nic. Szumiało długo koło mnie, deptali nogami. Czekajcie? cóż się stało?. Ha! nad ranem, nad ranem cóś ich nastraszyło.
Bogunki i wodnice występować zaczęły z jeziora, wiatr zadął i pędził ich precz... Ruszyli się, zawyli, i daléj z łupem pociągnęli, a trupy zostawili na brzegu. O! trupy bieleją jak kwiatki wiosną na łące... Poszli, poszli — już ich nie ma, ale któż wie czy nie wrócą?