Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale żył. Wizun schylony nad nim z wody go ocierał, i dłońmi ogrzéwał własnemi.
Ruszyli wszyscy do ratunku, stara Nania pobiegła téż ziela zgotować, któreby życie przywrócić mogło.
Zwolna topielec jakby ze snu się przebudzał — klęknęła przy nim Dziwa pojąc go sama, zapomniawszy o sobie i o wstydzie. Przyszła siwowłosa, Doman otwierał oczy, ale powieki opadały mu znużone.
Wzięto go już nocą na nosze z gałęzi i niesiono do Wizuna chaty. Stary odstąpił mu posłania i na ławie usiadł przy nim. Sam poobwiązywał mu rany. Przy chramie zawsze dla chorych ziela wszelkiego była siła, Wizun znał leki stare, spodziewał się więc dawnego swego wychowanka ocalić. Orzeźwiony, napojony usnął mocnym snem — do rana.
Opatrzywszy go Wizun znowu poszedł czuwać u brzega. Po śmiałych Pomorcach wszystkiego się spodziewać było można, nawet napadu nocnego garści jakiéj na Lednicę.
Nikt téż spać się nie kładł do rana — siedzieli czatując u brzegu. Na brzask się miało, i cisza panowała do koła, na jeziorze nie widać już było pływających trupów, na lądzie pogasły ognie, gdy Wizun, który czuwał z oczyma wlepionemi w jezioro postrzegł przy słabém świetle poranku, jak-