Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płynął powoli osłabły. Wizun z pagórka zszedł i zbliżył się ku brzegowi, tuż — oczy jego dopiero teraz patrzéć zaczęły, jakby rozeznać chciał.
Widać było ponad wodą głowę obmokłą, długim włosem okrytą... Pływak zbliżał się już ku wyspie. Jeszcze chwila, a miał do lądu przypłynąć — lecz zdało się, że mu sił brakło.
Wizun sam rzucił się prędko ku wodzie — wszedł w nią po kostki, po kolana — ręce wyciągnął, topielec się zbliżał, rzucił ku niemu jakby wysiłkiem ostatnim, i — za dłoń wyciągniętą pochwycił.
Starzec ciągnął go na suchy brzeg, ale już omdlałego. Nadbiegł posługacz — pochwycono go dyszącego jeszcze — lecz jakby uśpionego ze znużenia. Krew zgęsłą na nim widać było i rany sine... Wizun przyklęknął nad nim.
— Doman! dziecko moje! żyjesz ty! — zawołał.
Oczy się otworzyły tylko i zamknęły. Podniesiono go i na sukni, którą Wizun zwlókł z siebie, złożono na murawie — drugą opończą okryto. Stary klęczał wciąż przy nim. Zdala przypatrywały się niewiasty.
Dziwa, któréj imie Domana w uszach zabrzmiało — zbliżyła się téż trwożliwie. Wizun zawołał na nią — aby podała ciepłego napoju.
Dyszał już ledwie topielec, mówić nie mógł —