Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W dali już widać było drużynę Domana i białe szaty Mili, które około siwego wiewały wiatrem rozdęte. Za niemi tuman kurzu pędził i uchodzących zdradzał.
Z dzikim wrzaskiem puścili się ze wzgórka Pomorcy, w pogoń za uciekającemi, siekąc konie i ścigając ich zapalczywie. Drudzy już otaczali chatę i zagrodę, zagarniając, co żywego znaleźli. Psy u wrót, jedyni stróże, leżały pozabijane.
Reszta ludzi u brzegu stojąca plusnęła w jezioro, zbiegła w trzciny i sitowia. Do tych Pomorcy strzelać zaczęli, kilka pocisków utkwiło w nich, krzyki słyszeć się dały, znikli. Pozostali odsuwali się od brzegu, który gęsto obsadzili najezdnicy.
Z Mirszowéj chaty oberemkami wynoszono łupy i wiano młodéj, podarki młodego, nagromadzone mienie starego zduna. A że garnków brać nie myśleli — poczęli je z gniewem tłuc i o ściany rozbijać, pokrzykując za każdém uderzeniem.
Wzgórze całe, jak zajrzeć, przez wrogów było zajęte. Wśród tłumu ich, dwóch młodych dowódzców widać było na koniach, około których, cześć im oddając, drudzy się obracali. Po strojach za niemców ich wziąć było można i niemcami téż byli otoczeni, rozstępował się im tłum, a gdy z koni pozsiadali, szli z dwornią do pustéj chaty.
Oba z jasnemi włosy, twarzami blademi, czarnemi oczyma, podobni do siebie jak rodzeni, ro-