Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobrych braciach, po ojcu i macierzy kochanéj, po złotych dniach majowych.
Mili płynęły znów łzy z oczów, gdy jéj kosy rozplatano. Pana młodego nie było jeszcze, spodziewano się go, wyglądano co chwila. Brat miejsce jego zasiadał przy siostrze, jako dawny jéj stróż, opiekun i obrońca ze krwi prawa.
Zmierzchało już gdy zatętniało na drodze i — plaszcząc w dłonie, druchny wołać zaczęły.
— Księżyc jedzie młody!
Księżycem dnia tego był Doman, któremu sześciu młodzieży na koniach towarzyszyło, w kołpakach futrzanych z piórami, w pasach kowanych, w opończach suto bramowanych, z ręcznikami bogato szytemi przez ramiona.
Pan młody choć blady jeszcze, krasą i odzieżą wszystkich przechodził. Konia pod sobą siwego miał z długą grzywą, okrytego suknem czerwoném, któremu na łbie świecił czub błyszczący. Pas na nim cały był z kółek złocistych, pod szyją zapinka świecąca, u boku lśniący miecz, na głowie czapka z piórem i łańcuszkiem.
Na stajanie od chaty puścili się ku niéj czwałem, a gdy u proga stanęli, aż ziemia zatętniała.
Broniono im przystępu zrazu niby najeźdzcom i gwałtownikom, co na cudze dobro czyhali, nie dawano im przejść proga, musieli się spierać, opowiadać i okupić. Dopiero ich przepuszczono, gdy podarki dali. Doman wiele ich wiózł z sobą,