Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łamał chléb z nami, a poznawszy kraj, teraz niemców braci przyprowadził, służąc im przeciwko nam...
Dobek krzyknął porywczo.
— Na gałęź z nim!
Lecz Ludek wstrzymał.
— Nie — dajcie go mnie, dyby mu nałożę i do sochy zaprzegę, za wołu stanie, bo silny. Niech żywie, śmierci z mojéj naprawy dlań nie chcę, bo naszym gościem bywał.
Ludkowa czeladź na skinienie zaraz go odprowadziła — lecz, nim odszedł na ziemię padłszy, płakał dopraszając się litości. Przysięgał, iż wcale winnym nie był zdrady, bo go kneziowie z sobą gwałtem pochwycili, wiedząc iż bywał u Polan, ale dróg im nie okazywał. Iść tylko musiał, bo mu śmiercią grożono. Wiary mu jednak nie dając, w pętach precz go nazad odciągnięto.
Zebrane drużyny legły odpoczywać na pobojowisku, weseląc się i ofiary bogom składając dziękczynne za zwycięztwo.
Stosy z trupami, do których drew przyrzucano, rozpłonęły jasno — stała się noc jako dzień. Lasy dokoła jak złotem oblane drżały, gorzały łunami pola dalekie, ogromne słupy dymu purpurowego wyrastając po nad puszczę, nad wzgórza — daleko i szeroko roznosiły postrach jednym, drugim przeczucie zwycięztwa.