Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 031.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co i po ziemi i po drzewach chodzić umieli — aby przepatrywali, gdzie się nieprzyjaciel znajdował i jak go osaczyć najlepiéj.
Drugiego dnia w głębi puszczy naszli na cały obóz niewiast z dziećmi, starców i niedołężnych, z trzodami i dobytkiem, którzy ze dworów i chat zbiegli, chroniąc się przed nieprzyjacielem na niedostępne uroczyska.
Płacz i trwoga panowała między niemi. Siedzieli na ziemi jęcząc, zawodząc, tuląc się do siebie za każdym szmerem w dali, zdradzając się krzykami.
Ci mówili, że wiele już ludu poszło w pęta, a mało kto zawczasu zbiedz mógł, ratując życie. Lasy, łozy i trzciny nad wodami za przytułek służyły, ale i ztamtąd psy, których gromady ciągnęły z Pomorcami, schronionych płoszyły.
Pomorcy z niemcami, szli pustosząc ogniem i mieczem, lud tylko młodszy wiązali w łyka i gnali za sobą. Na czele ich stali kneziowie Leszek i Pepełek, za rodziców zemsty chciwi.
Kmieciów schwytanych bez litości na dębach wieszano.
Jęki niewieście, kwilenie dzieci, żałosne wołania starców — nie dodały serca Dobkowéj gromadzie, ale do zemsty budziły.
Zbiegi mówiły z przerażeniem o ludziach całych w żelazo pozakuwanych, ze szczytami kruszcowemi, od których strzały odskakiwały, których