Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 009.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miejsce na wiec pono takie wybrane było, ażeby nagłość sprawy przypominało.
Świeże gruzy, żużle ledwie ostygłe, sterczące z nich belki czarne, krwią jeszcze niewsiąkłą ociekła ziemia, opustoszała wieża, z któréj trupy pozrzucano do jeziora, pozakopywano i popalono, aby powietrza nie psuły; wszystko to napominało, ażeby wodza nowego niebawem obierać, bo pomsta za Pepełka nadciągała.
Roiło się już przybywającemi kmieciami, żupany, władykami dokoła, a coraz to nowi jeszcze przybywali. Jedni stali z końmi czekając, rychło się co pocznie, drudzy popuszczawszy je na paszę, pokładli się na ziemię, inni chodzili od kupy do kupy rozwiadując się i dostając języka.
Wszystkim było jawném, że te Myszki, które Chwostka zjadły, będą górą, ale nie wszyscy za niemi i z niemi trzymali.
— Choć to czysta kmieca krew nasza — mówili — a no za łebby nas wzięli pewnie jak tamten, któregośmy pozbyli.
W gromadzie znajdował się i uzdrowiony już Doman i Ludek Wiszów syn, i innych wielu, nawet z kończyn ziemi i z puszcz a lasów, upatrywano tylko Piastuna próżno.
— Tenby się nam tu zdał — mówiło wielu — człek prosty, a rozum ma zdrowy, bystrzéj widzi, choć mówi niewiele i nie trzyma z nikim, tylko dla gromady dobra pragnie...