Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 216.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na dole ściśnięty był lud, czeladź, pachołki, niewolnicy, których dla obrony wzięto. Miejsca dla nich było szczupło, zaducha panowała wielka, a strach ogarniał czeladź, która mruczała narzekając, że lepiéj nie poszła w niewolę, niżby tu marnie ginąć tak miała. Nad niesforną tą kupą stali Smerdowie z kijmi i nakazywali ciszę, ale lud mruczał groźno. Ze studni na powrozie ciągniono wodę, któréj nastarczyć nie było podobna spragnionym, innego napoju nie było. Na drugiéj połaci wybrani strzelcy stali i gotowali się do obrony; tu chodził kneź i Brunhilda. W kącie posłanie ze skór służyło im dla spoczynku. Trzecia téż połać dla niewiast i do obrony była zajętą, a u góry straże chodziły. Jęki i płacz słychać było w wieży. Z ran przy oblężeniu zadanych dwóch pachołków zaraz umarło, a ze strachu i choroby kobieta. Leżały już trzy trupy, z któremi nie wiedziano co zrobić... Musiano je otworem górnym rzucić precz z wieży, a ciała te padające na ziemię, potrzaskane i znieważone, były jakby zapowiedzią tego, co się na stołbie dziać miało. Czekał los ten i innych.
Chwost klnąc od okna do okna chodził i patrzył, Brunhilda długo leżała jak martwa nie mówiąc słowa. Nie mówili do siebie, a widać było, że jedno drugiemu w duszy wyrzucało to nieszczęście... Pepełek składał je na żonę, ona na niego.