Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 211.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rami i młotami nie rozwalić grubego muru, ptakiem na wierzch nie zalecieć, myszą się i kretem do niego nie podkopać, bo głęboko w ziemi siedzi... a ma go być tyle drugie pod nią co na niéj?..
— Głodem ich jednym weźmiemy, ludzi nie tracąc napróżno — rzekł Krwawa-szyja. — Położym się obozem dokoła. Strawy na miesiąc mają, leżeć będziemy dwa, mają jéj na dwa, posiedzim dłużéj... póki ich nie wymorzym do szczętu... Im więcéj ludzi się zamknęło, tém głód ich prędzéj wydusi... Gromad rozpuściemy połowę, dość będzie nas, by im nie dać wyleźć z jamy.
Stało się jak rzekli, część kmieci ciągnęła do domu, druga się położyła pod wieżą, na grodzie i nad brzegami jeziora. Myszkowie zabierali się do jadła, gdy gromada ludzi z bliskiego wyjechała lasu, stanęła na wzgórzu rozpatrując się około spalonego grodu i zwolna podjechała ku starszyznie. Gdy się zbliżyli, poznano Bumira i innych, którzy z Leszkami trzymali i do ich krwi należeli. Nie poszli oni na ogniste wici, tak samo jak Miłosz i jego ród. Bumir przyjechawszy blisko z konia nie zsiadł, skinął głową na Krwawą-szyję.
— Pogorzeliskoście zrobili z kneziowskiego dworu — rzekł powoli — a gdzież Pepełek?
Myszko śmiejąc się na wieżę wskazał. Bumir głową trząsł.