Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na jeden dzień roboty dość, o wieży pomyśleć czas i jutro.
Suche dwory i budynki chyżo objęły płomienie. Jeszcze ludzie z nich nie pospieli wyratować co się zostało, gdy ogień obszedł dokoła i obrócił w jedno łoże płomieni i żaru.
Myszków gromada ze starszyzną radzić poszła. Szli z podwórza na odległy wzgórek. Tu się im okropny widok przedstawił.
Niegłęboko zakopane trupy potrutych stryjów i synowców Chwosta psy powywlekały z ziemi napoły i poszarpane, zdechłszy przy nich rzuciły. Leżały straszniejsze niż śmierć, zbezczeszczone i z padłem zwierzem razem zmięszane. Wzdrygnęli się idący.
— Ostatni z ich rodu! — zawołał Myszko — zgładził ich, aby po nim nikt nie został... oprócz starca Miłosza i ślepego Leszka...
— I dwu jego synów, którzy na niemcach się hodują! — dodał drugi.
— Niechże tym ciałom za grobowy stos służy zgliszcze jego domu! — rzekł Myszko.
Zwołano wnet pachołków, aby zebrawszy ciała, zanieśli je gdzie ogień płonął najgorętszy, by w nim zgorzały, a duchy ich ze skargą do ojców pójść mogły.
— Nieszczęśliwi — mówili ludzie pobożni — po zgonie musieliby się włóczyć po ziemi, ażby