Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 202.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A nie widać tam gromad zbrojnych?
— Nie rusza się nic! nie widać nic... cicho wkoło i spokojnie.
Chwost zaśmiał się.
— Nie będą śmieli, nie ważą się...
Czekali dzień cały, do wieczora, nie było nic. Kneź powtarzał swoje.
— Nie śmieją...
Noc zeszła spokojnie, rankiem strażnik z wieży nie zobaczył nic jeszcze. Nadszedł znowu mrok wieczorny, cisza panowała wkoło. Biała pani chodziła trwożna, Chwostek mówił — nie śmieją.
W tém na stołbie zatrąbiła straż, raz, drugi i trzeci. Pochwycili się wszyscy na nogi, czeladź z szop, pachołkowie z legowisk pod okopem, Smerdowie z przyżby na przedsieniu. Przy brzasku wieczora coś niewyraźnego widać było. Majaczało pod lasem z jednéj i z drugiéj strony coś, jakby żywego, ogromnego, jak smok dźwigało się zwolna i toczyło po ziemi.
Strażnik znowu w róg począł trąbić, ale dech mu zabiła trwoga i sił brakło. Biegli zewsząd ludzie na wały, na drabiny, na dachy... i kneź z żoną wyszli na przedsienie.
Pod lasem stały gromady, które nagle z niego się wyroiły.
— Kmiecie na gród ciągną! — wołali Smerdowie wskazując rękami.