Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wizun, który się między gromadami przechadzał, nadszedł i stanął nad nim.
— Ty tu jeszcze? — spytał.
— Sam niewiem, jak się przywlókłem — rzekł Doman.
— Gdzieżeś nocował?
— U Zduna, który ma dziewkę ładną.
— Weźże ją, a nie chodź darmo około téj, która cię nie chce.
— Nie zechce może i tamta!
— Zdunowa dziewczyna za żupana? — rozśmiał się stary Wizun. — Ot, wieczór blizki — dodał — wracaj nazad do Mirsza, tak lepiéj.
Doman ziewnął, przeciągnął się, wstał, posłuchał, siadł do czółna i popłynął, a po drodze myślał.
— Stary zna co robić trzeba, lepiéj oszaleć, jak się truć.
Gdy czółno przybiło do brzega, stary Mirsz siedział w swéj wierzbie, wychylił się z niéj.
— Przez cały biały dzień nie jadłem nic prócz liści jak koń — odezwał się Doman — głodny jestem jak pies. Ojcze ulitujcie się jeszcze dziś, dam wam skórę niedźwiedzią na posłanie, będziecie po kneziowsku na niéj odpoczywać.
— Skóry mi nie trzeba, siano lepsze — rzekł stary — a do chaty chodźcie. Wskazał ręką na drzwi. Mila zdala poznała czółno i przybywającego, klasnęła w ręce, poprawiła rucianego wia-