Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

codzień zdunówna strojną, srebrne pierścionki na wszystkich palcach, niektóre z oczkami, pod szyją miała guz ogromny złocisty, we włosach spilki, kolce w uszach, kolce na rękach, wianek na głowie, a w oczach śmiech i pustotę.
— Gdybym tę był wprzódy spotkał — myślał patrząc na nią Doman — możebym ją sobie był wziął.
Jedli tedy a rozmawiali. Gdy misek już przynosić ani zabierać nie było potrzeba, młoda gospodyni z komory, uchyliwszy drzwi trochę, patrzała niby ukradkiem czy ojciec jéj nie zawoła, a w istocie coraz to na młodego żupana z ukosa.
— Wziąłbyś mnie sobie — mówiły figlarne oczy, jabym się nie bardzo broniła?
Mrok już padł szary i gęsty, gdy Doman poszedł do szopy na posłanie. Mirsz stary córkę wywołał z komory i pogroził jéj palcem.
— Ty, dzierlatko jakaś — rzekł surowo — co ty oczyma strzelasz na takich ludzi. On nie z takich co garnki robią, ale z tych co je tłuką, tobie do niego nic.
— Nie patrzałam.
— Patrzałaś! Tobie co po nim! U niego takich jakeś ty, doma pewnie ze sześć do wyboru, czy chcesz siódmą być?
Bystremi oczyma Mila spojrzała na ojca, groził jéj ciągle.