Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziwo — rzekł — życie to takie jak śmierć a Bogi i duchy...
Nie śmiał dokończyć.
— Co po życiu bez ludzi? — dodał pomilczawszy — u mnie byście znaleźli inne, dom swój, rodzinę, obronę i wszystkiego dostatek... Któżby wam bronił u źródła ofiary czynić, albo na rozdrożu u świętych kamieni i z duchami rozmawiać?
— Duchy są zazdrośne jak ludzie — odezwała się Dziwa — ciekawie, nieśmiało wpatrując się w Domana, duchom a ludziom razem służyć nie można. Wianek mój do nich należy.
Chciał się kmieć przybliżyć nieco do niéj, ona się cofnęła, ale z oka go nie spuszczała. Człowiek ten, którego ona zabiła a który żył, obudzał w niéj dziwne uczucie — żal i litość i obawę.
— Nie miejcie do mnie żalu — mówiła — ja sama nie wiedziałam com czyniła, a bronić się musiałam. Jeżeli zemsty chcecie, za krew waszą, weźmijcie miecz i zabijcie mnie tak, abym się nie męczyła, a odpuśćcie braci mojéj i rodowi mojemu. Ja się umierać nie boję — dodała — z duchami pójdę błądzić po wiecznie zielonych lasach i łąkach i pieśni zawodzić.
Doman ramionami ruszył.
— Dziwo! — rzekł — gdzieżbym ja was chciał zabijać prędzéj drugi raz ważyłbym się porwać,