Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 179.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyrzucały pospiesznie łuczywo, ogień zaczął płonąć jaśniéj, Dziwa z trwogą ciągle patrzała na stojącego u wchodu Domana.
— Nie obawiaj się — rzekł — nie uczynię nic złego, zemsty nie szukam. Chciałem widzieć ciebie i pokazać, że żyję. Po to tu przyszedłem tylko.
— Wynijdź, proszę — odpowiedziała wstając dziewczyna, któréj przytomność powróciła. — Wyjdę za chram, powiem wam wszystko — ja nie jestem winna.
Posłuszny Doman cofnął się, zasłona spadła. Dziwa siedziała chwilę, dłonią czoło potarła, poszła się napić wody ze świętego źródła, poprawiła wianek i włosy — zwolna uchyliła oponę i wyszła.
Opodal za dwoma tynami malowanemi stojąc Doman, czekał na nią u kręgu kamieni. Zdala go zobaczyła, blady był jeszcze, ale w oczach mu już dawne życie świeciło.
Powoli, z obawą zbliżyła się ku niemu dziewczyna.
— Możecie zabić mnie zaraz, tu — odezwała się — tak jak ja chciałam was tam zabić, bronić się nie będę. Porwać się dać i żyć z wami nie mogłam. Dawno, w dzieciństwie, ślubowałam Bogom i duchom.
Patrzał na nią Doman smutnie, znajdował ją teraz piękniejszą jeszcze niż dawniéj była.