Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 176.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wywróciliście téż wieżę nad Gopłem i knezia z nią? — zapytał Mirsz — bo coście się słyszę, wy na niego, a on na was, zawzięli?
— Jeszcze nie — odparł Doman.
— I bez knezia myślicie być? — mówił stary. Pszczoły w ulu i dnia bez matki się nie ostoją.
— Pewnie — rzekł Doman. — Jednego wypędzim, a drugiego wybierzemy, aby zgoda była.
— Zgoda!! tak! — odparł zdun — trzeba żebyście ją sobie ulepili. Róbcie jak ja, glina się rozpada, a wody domieszawszy, garnek się z niéj ulepi. Poszukajcie téj wody.
Zmilczał Doman. Mirsz mruczał.
— Zaczepicie licho, gdy Chwosta ruszycie... Niemców i pomorców na nas sprowadzi.
— Odpędzimy ich.
— Jak wam pola zniszczą, a mnie garnki wytłuką! — zaśmiał się zdun.
I głową potrząsając patrzał na jezioro.
W tém i czółen przybił do brzegu, a przewoźnik pot otarłszy z czoła, ręką wody zaczerpnął, napił się i legł odpoczywać. Doman już szedł do łodzi.
— Tak to idziecie do chramu bez obiaty? — spytał Mirsz.
— Chcecie bym u was misek wziął! — rzekł kmieć.
— Ja tego nie potrzebuję, ale wam by się zdało — bąknął Mirsz.