Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do takich drobnych, których po kilka w jedną kieszeń lazło, lub się za pazuchę chowało.
Czasem gdy staremu przyszła fantazya, lepił sobie małe naczyńka, które się nikomu na nic nie zdały, a tracił nad niemi dnie całe, gładził je a muskał, smarował, drewienkami koło nich dłubał i wypalał je osobno — a po tém je nie do szopy stawił, ale w chacie u siebie i nikomu ich nie dawał. Mówili nawet ludzie, że dzieciniał, bo się niemi czasem bawił jak dziecko, do ręki je brał, obracał, okurzał, patrzał i uśmiechał się do nich. Ledwie że nie gadał z niemi. Choć tam sobie z niego szydzono może, on wcale nie zważał na to.
Tego dnia — a było to wprzódy, niżeli się miry z kneziem zadarły, jakoś po kupale, Mirsz odpoczywał u brzegu jeziora pod wierzbą starą.
Drzewo to, niewiadomo dla czego, zdawna polubił. Wyrosłe było wysoko i dosyć cieniste, a u spodu pień mu się spękał w niwecz i rozdzielił na dwoje tak, że w środku między dwóma połowami siąść było można wygodnie. Chodziły gadki, że tam jakieś duchy mieszkały i nocami wietrznemi w téj dziupli głosy dziwne słyszeć się dawały. Mirsz przecie na to nie zważał i siadał w niéj zaciszno — dla spoczynku. Tam sobie córce czasem mléko przynosić kazał a niekiedy się zdrzemał, głowę sparłszy o drzewo.