Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczór nadchodził. Przyjezdni, jak to z sukni ich poznać było łatwo, zdaleka być musieli, może z nad granic lechickich i polańskich, lub z za Łaby nawet, bo coś jakby niemieckiego ubranie ich znamionowało. Oba niestarzy jeszcze, mieli na sobie długie płaszcze ciemne, pod niemi obcisłą odzież podpasaną i żadnéj widocznéj broni. Lekkie węzełki przywiązane były do ich koni.
Zmęczone całodziennym pochodem wierzchowce ich, jak skoro stanęli, wyciągnęły łby chciwie, usiłując świeżéj pod nogami dostać trawy.
Jadący przodem młodszy, twarz miał piękną, jasną, wypogodzoną, uśmiechniętą prawie mimo znużenia. Drugi starszy nieco, surowszego oblicza, zahartowany znać życiem, chłodno i spokojnie a bezpiecznie patrzył, choć stał wpośród obcych, jakby pewien był, iż mu się nic złego stać nie może.
Było to tém dziwniejszém, że w okolicy mijać się ciągle musieli zapewne z podrażnionemi garściami kmieci i dworni kneziowskiéj, równie obcym przybyszom niechętnéj. Poruszenie, jakie panowało w tym kątku, nie zdawało się ani dziwić, ni trwożyć dwu podróżnych.
Stanąwszy u zagrody, patrzyli na nią, na Piastuna i szeptali naradzając się z sobą.
Wreszcie pierwszy z nich, z konia zlazłszy, z wesołą twarzą, powolnym krokiem podszedł ku Piastunowi i pozdrowił go w języku, który choć