Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chwost byłby słudze pewnie dał zdechnąć w lesie, a niewieleby się oń troszczył, gdyby mu nie był tak potrzebnym.
— Zachodzić do chaty! Paść kmieciowi w ręce! — zawołał — szalonymbym był... Idźmy wprost...
Poszli tedy. Smerda prowadził, ale słaniał się, i choć na kiju podpierał, zesłabł tak, iż padł kilka razy.
— Chata o kilka kroków — rzekł — ubogi człek gościnny, nikogo o imię nie pyta... wnijdźmy i spocznijmy...
Chwost się téż z głodu i znużenia ledwie wlókł. Między strachem a potrzebą wybierając, milczący dał się prowadzić.
Na kraju lasu ubogi dwór bartnika widać było, przez otwarte jeszcze okno świecił ogień. Słychać było w podwórku koni rżenie i bek owiec.
Kneź przyzostał sam, a Smerda poszedł kłamać i o gościnę prosić. Gospodarz sam siedział na przyźbie, synka kilkoletniego u nóg swych przypartego trzymając, gdy Smerda z ręką obwiniętą chustą pokrwawioną, z twarzą podartą się ukazał. Wlókł się ledwie.
Zobaczywszy go Piastun wstał i podszedł ku niemu.
— Kmieciu dobry — odezwał się Smerda — o gościnę was proszę, na krótki czas... Jesteśmy i my kmiecie z Opola obok, zabłąkaliśmy się na łowach w lesie, błądzimy drugi dzień, nie jedząc