Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cisza była w lesie, wiatr szedł od ostępu. Uszy ludzi nawykłych do rozeznawania najmniejszego szelestu chwytały jakieś odgłosy nawoływania dalekiego.
Kneź pobladł. Jaruha siedziała jakby zapomniawszy o nim z głową spuszczoną, nie mówiła już nic, Smerda się zbliżył do niéj.
— Cóż tam Myszki robią? — zapytał.
— Co? u ognia siedzą, zwierzynę pieką i popijają miodem, a na kogoś sobie czekają.
Chwostek zadrżał.
— Ilu tam ich? — zawołał popędliwie — ilu?
— Ja bo liczyć nie umiem — odezwała się baba — a kopa ich może być...
Ostatnie słowa wymówiła pocichu. Smerda się obejrzał licząc swych ludzi, tych i pół kopy nie było.
Z obawy czarów Chwostek się nie śmiał zbliżyć do wiedźmy.
— Pytaj jéj, niech gada co wie! — zakrzyczał na Smerdę — a nie, postronek na szyję i na gałęź jędzę...
Choć twarzy staruchy widać nie było, ręce jéj się trząść tak zaczęły, jakby to rozkazanie usłyszała.
Smerda przysunął się do niéj.
— Mów co wiesz! — krzyknął.
— Wszystkom wam powiedziała — odezwała się Jaruha — toć gdyby nie ja, jechalibyście na