Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ném naczyniem lub niedorosłe dziewczę zarówno się za nieszczęśliwą wróżbę uważały.
Ranek był piękny, a zwiastował dzień gorący. Po niebie jednak przelatywały obłoki białe, wiatr chłodnawy je rozpędzał i odświeżał powietrze. Kneź z haci i mostu zjechawszy otoczony drużyną liczną, na najbliższy ostęp się skierował. Smerda był pewien, że w nim znajdą zwierzynę. Nie pędzano tam trzód, nie płoszono nigdy i las był umyślnie dla łowów strzeżony. Uroczysko, na które jechali, zwało się Głubiem, a na niém nigdy nie chybiły łowy kneziowskie. Trzeba jednak było przebyć znaczną przestrzeń od kraju, aby się dostać do gęstwiny i kniei.
Chwostek, który dawno na koniu nie siedział, lasu nie widział, psów nie słyszał, poweselał, gdy mu nad głową zaszumiały gałęzie, gdy poczuł woń puszczy. Konia więc gnał szybko, aby się dostać do kniei gdy po półgodzinnéj jeździe znalazł się na znanéj sobie polance. Ztąd na Głubie niedaleko już było.
Pierwszy się wytknął na łąkę, ale wnet konia cofnął i gniewny zwrócił się do Smerdy, który ku niemu poskoczył. Wskazywał ręką na polankę. Tu na obalonéj kłodzie siedziała stara kobieta, cała płachtą okryta, ziela koło siebie mając narwanego kupy. Sakwy brudne leżały przy niéj. Przebierała uzbierane zioła nucąc i zdawało się, że nawet nadjeżdżających nie usłyszała i nie po-