Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do nich! Ja trzymam z moim panem i z waszym rodem, ja człowiek jestem spokojny i Leszek téż.
Miłosz na niego popatrzył.
— Jeźli trzymasz z tym zbójcą, co na grodzie siedzi, idźże precz odemnie!
Ręką mu wskazał na pole.
Bumir się nie cofnął.
— Wy téż, kneziu, z synowcem trzymać powinniście... Syna wam zabić kazał! powiecie? — no, tak! ale się synowie wasi podnosili na niego i odgrażali... Broni się i zając, gdy go psi biorą... Pozbył się Mściwoja i Zaboja, bo mu oni w żywe oczy powiedzieli, że z nim trzymać nie chcą, a przeciw niemu będą... Okrutny nie jest... a sam sobie szkodzić nie może...
Miłosz milczał pogardliwie, a Bumir mówił ciągle.
— Co pomoże, iż się zbierają i radzą... nic nie uradzą... a potracą głowy... Kneź ma niemców w pomoc, którzy nadciągną i kraj nam spustoszą...
Mówił, a stary Miłosz odpowiadać mu nawet nie chciał. W tém czółen pusty przybił do brzegu, stary na Żułę skinął i poszedł siąść, ale przewoźnik zmęczony na ziemi ległszy, wieźć ich nie chciał. Próżno go Żuła parę razy kopnął nogą. Sam wreszcie wiosło pochwycił i Miłosza powiózł na ostrów. Tu gdy się zbliżyli, ujrzeli kupy ludzi zgromadzone i ruch niezwykły, jakby na wiec