Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krótkiego czasu potrzeba było na przygotowanie. Przy Leszku jechała stara matka i dwóch ludzi. Z Miłoszem dziesięć szło koni. Gęślarz zapomniany podniósł się z pod drzewa i dziecku się prowadzić kazał — w świat znowu.
Nikt nie wiedział, dokąd się uda stary. Wziął z sobą Żułę, sam przodem ruszył nie mówiąc drogi i konia pognał. Złamany ten niedawno starzec, który zdawał się z trudnością obracać na posłaniu, siedział teraz na koniu, nie przygarbiony nawet, jak dąb wiekowy twardy i niezgięty, nieszczęście wielkie nową moc mu dało.
Na noc położyli się obozem w lesie. Miłosz ognie rozpalić kazał, legł pod szałasem z gałęzi, ale nie zasnął... Patrząc w ognisko przeleżał noc całą, a gdy zaświtało, dał znak — do koni. Jechali dzień drugi w milczeniu, Żuła się domyślił już, że na Lednicę dążyli.
Już jezioro widać było, gdy dwie kupy jezdnych spotkali. Byli to kmiecie zbrojni. Postrzegłszy Miłosza, Ścibor, jeden ze starszych, przybliżył się do niego i zastąpił mu drogę.
— Wy z nami! kneziu! — zawołał do niego.
— Ja... z zemstą nie z wami — ponuro odparł Miłosz — tam będę, gdzie pomsta.
— My téż jéj na Chwostyku szukamy — począł Ścibor — kmiecie się zbierają na Lednicy. Bądźcie nam głową na tego zbójcę...