Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

memu nań jechać, lub drugi zwołać sobie, skarg i żalów posłuchać, a gminu nie drażnić.
Zabój toż samo prawie powtórzył za bratem.
Chwost słuchał zachmurzony, zwiesiwszy głowę nad kubek.
— Jeszcze do tego nie przyszło — rzekł — aby się pan ze sługi targował. Co ma być, będzie, a tego ja nie uczynię.
Mściwój począł mówić powoli, że się dobrze namyśleć trzeba, co lepiéj czynić, bo naprzeciw wieców i gromad i mirów wszystkich, iść trudno, a gdy do boju przyjdzie na rękę — siła i liczba straszna.
Z kolei kazano młodszym téż mówić bratankom i odzywali się po kolei w też słowa co ojcowie, nie radząc się zadzierać, a lepiéj spokoju szukać, winnych po tem mogąc jako chcąc karać pojedynczo.
Kneź z żoną popatrzyli na siebie w milczeniu, nie odrzekli nic. Prosili jeść, pić i używać.
Pili tedy i jedli i mało co mówili o łowach, gdy Mściwój znowu do swojego powrócił.
— Prawdę się wam rzec godzi, kiedy o radę pytacie — rzekł. — Wyście dla ludzi srogiemi byli, po ziemi krwi się lało wiele, nie skarżyliśmy się i my, choć i nam się dostało. Cośmy potracili, niech w niepamięć idzie. Nie jak kneziowski ród, ale jak czerń, Smerdy twoje nas gnały, brali co chcieli, męczyli, jak im się podobało. Co z dru-