Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłoszu — rzekł starszy — po radę przybyliśmy do ciebie, radź i mów. Pepełek nas wzywa do siebie, chce zgody, grożą mu kmiecie, potrzebuje nas, ale i my go potrzebujemy. Wojowaliśmy z nim, a no czas razem na wspólnego iść nieprzyjaciela. Padnie on i ród nasz wyginie.
— Tak — dodał Zabój — radziliśmy i uradzili, aby jechać do niego. Ratując jego, uratujemy siebie.
Miłosz rękę podniósł do góry.
— Mnie już nikt nie uratuje — zakrzyczał — spojrzcie na to dziecko moje. Zabił jedne, oślepił drugie, aby się dłużéj męczyło, o zgodzie z nim nie mówcie. Niech przepada on, ja, my, wszyscy. Nie ocalemy siebie, a psami byśmy byli, gdybyśmy nogi poszli mu lizać. Niech zcześnie marnie! Milczenie panowało chwilę. Mściwój w ziemię patrzał, Zabój na Leszka i łzy mu się kręciły na oczach.
— Przecie wezwani — ozwał się Mściwój — pojechać do niego musimy, pojedziemy. Zobaczym co się na grodzie dzieje.
— Niech się tam dzieje co chce — rzekł Miłosz — jedźcie lub nie, a mnie zostawcie z moim bólem i przekleństwem.
Z kmieciami nie pójdę — bom kneź i pan nad niémi, a z Pepełkiem nie chcę na długość miecza się spotkać, bobym wydarł życie.