Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jować. Popłoch się tedy zrobił na grodzie tém większy i Smerdowie na konie posiadawszy, gnali natychmiast po osadach do koła i chałupach, by więcéj ludzi spędzić na zamek.
Do pół dnia cicho było na grodzisku, ze stołba téż nic nie widać — kneź trochę z gniewu ochłonął, a pani z żalu.
Czekała na powrót ludzi, co Leszkowi towarzyszyli i na Muchę, który dwóch stryjów Mściwoja i Zaboja miał na gród zaprosić, ale dnia tego do nocy, wyglądano ich napróżno.
Ślepy Leszek jechał do ojca tak milczący w drodze, jak był na zamku, obawiał się, mimo zaręczeń stryjanki, aby go dodani mu ludzie w lesie gdzie nie zamordowali. Tak dojechał aż na ojcowski gród stary i ocknął się dopiéro, gdy róg usłyszał u wrót, i dobrze znany głos starego strażnika. Na widok biednego ślepca wracającego tu, krzyknęli ludzie, otwarto wrota, zbiegli się domownicy, na ręce porwano Leszka z konia i na rękach poniesiono go płacząc razem i radując się do ojca.
Miłosz nie wiedział o niczém i trawił się żałością swoją, jęcząc na posłaniu, gdy posłyszał te tak niezwykłe w cichym grodzie głosy. Zerwał się z pościeli, niedźwiedź się ruszył mrucząc groźno, wybiegła z komory matka stara. Właśnie się drzwi otwierały i z rozwianemi włosy złotemi, niesiony na ramionach czeladzi, ukazał się Leszek