Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzyk powstał straszny, tuż i strzały świstać poczęły. Ludzie co na wieży byli i w dziedzińcu, nie śmiejąc zbliżyć się do zrozpaczonych kmieci, strzelali z góry i z dala, kamienie z proc na nich ciskali, a strzały więzły tu i owdzie w twarzach i szyjach. Krew ciekła obficie. Jednakże dopadła gromadka do wrót zapartych, nacisnęli je i wyłamali. Padły z trzaskiem waląc się na ziemię. Tuż u mostu dwornia jeszcze kupą stała, co z kmieciami przybyła, zobaczywszy swych panów w niebezpieczeństwie, posunęła się w obronie ich, wołając i krzycząc żałośliwie. Z jednéj i drugiéj strony walczono zacięcie, tu była kupka niewielka, tam motłoch bez wodzów niezdarny. Nie gotów do waśni, bo się jéj nikt nie spodziéwał, a życia tak bardzo nastawiać nie miał ochoty — głośno ujadał tylko, a nie nacierał zbyt silnie. Więcéj czynił wrzawy niż ran. Sam Chwost biegł z niemi, ale późno się zerwał. Gawiedź nie potrafiła kmieciów odciąć od ich koni i czeladzi, tak, że wśród tego zamętu dopadli broniąc się do haci, do mostu i do koni — a tu gdy raz się znaleźli i dosiedli ich, Myszko skrwawiony pięść tylko podniósł i krzyknął.
— Zabraliście się z nami do wojny, to ją będziecie mieli!
W tém krew płynąca tak uszła, iż go słabnącego dwóch chwyciło pod ręce, bo się słonił i na ziemię padał.