Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 080.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więcéj? — wtrącił drugi z Myszków — który oddawna się już poruszał, jakby mówić chciał — i buchnął teraz nagle. Więcéj? gdyby się nam usta otworzyły i wszystko przez nie poszło co w nas siedzi, na długo by stało. A kto tu na tym grodzie naszą bracią popoił, odurzył, że się pozarzynali i trupy ich jak psów do jeziora kazał rzucać. A mało u ciebie naszych w lochu pod wieżą gnije i zgniło?
— Ja ci powiem więcéj — zakrzyczał trzeci — ty z niemcami, wrogami plemienia naszego trzymasz za jedno. Od nicheś sobie zdradną dziewkę wziął — do nich ślesz, z niemi się wąchasz. My to wiemy, my wiemy!
I rękę podniósł groźnie.
W tłumie gwar się rozpoczynał coraz żywszy, każdy się z mową wyrywał i słowa leciały nieopatrzne, a pięści ścieśnione występowały po nad głowy — kneź chodził, słuchał, zębami zgrzytał i śmiał się.
Oczyma na stojącego w dali smerdę rzucał jakoś dziwnie.
Tuż za gromadą kmieci, po jednemu sunąć zaczęli się ludzie, skupiać i obsadzać przejście z tyłu. Wszyscy z oszczepami i topory. Z początku w gorączce nikt nie zważał na to, aż Myszko obejrzawszy się i obaczywszy ten zastęp, odezwał się.
— Cóż to ma znaczyć? czy i nas myślisz tu zabrać w niewolę? Myśmy tu przyszli do ciebie