Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

synów, warczą oni więcéj niż kąsają, odgrażają się i krzyczą. Gdy się ich siła zbierze, gotowiby gołemi rękami na jeża, ale po dziurach się rozlezą i spać będą.
— Miłościwy panie — szeptał Hadon — pewnie tak jest jak mówicie, ale tu nie ufać nikomu, nawet swojéj drużynie.
Zmarszczył się kneź.
— Smerdów pewny jestem, a motłoch grozą się trzyma, tego się nie boję.
Rozśmiał się i popił pan miłościwy. Hadon szeptać począł o czém tego dnia między ludźmi się rozwiedział. Mówił i on, że po zagrodach jeżdżono, że sobie na uroczyskach nocą schadzki czynili kmiecie, że po chatach niektórych nieustannie kręcili się posłańcy jakby z wiciami, że starostów jakichś wybierano.
Kneź głową pogardliwie rzucał.
— Niech gadają, niech radzą, krzyczą i trzęsą dzidami — więcéj oni nie zrobią nic, nad wrzasku wiele. Ano plemię to zuchwałe raz przetrzebić potrzeba i rogów mu przytrzeć. Na to się Sasi zdadzą. Jutro w drogę Hadonie.
Chłopak ku pani białéj spojrzał znowu z ukosa, głowę spuścił, ręce na piersiach złożył i tyłem się wycofał z izby.
O bytności swéj na Lednicy kneź nie rzekł i słowa, ludziom téż o tém milczeć przykazawszy,