Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lękłe. Przy świetle ognia mogła dojrzeć ich twarze. Zwiędłe były, smutne i blade.
Przyglądając się pięknéj dziewczynie szeptały coś pomiędzy sobą, jakby litując się nad nią. Głowami potrząsały tylko, nie śmiejąc się odezwać. Zdawały się patrzyć na nią jak na skazaną. Dziwa siedziała spokojna, w ogień wlepiwszy oczy, odpoczywała.
U ognia zmieniały się potém stróżki, Dziwa przesiedziała sama całą noc przy nich, dorzucając po łuczywie. Sen ją nie brał, myślami jeszcze żegnała życie swe dziewicze i domową zagrodę, a czerwone oczy Nijoły przyszłość czyniły straszną.
Tak przeszedł dzień pierwszy i tak samo prawie drugi upłynął. Mogła tylko wyjść za kontynę i odetchnąć świeżém powietrzem. Ale tu skupiały się koło niéj stróżki ognia i ciekawie przyglądały się jéj, badały, dopytywały uśmiechając; zwracali oczy przechodzący pielgrzymi i Dziwa wolała już milczenie swe w ciemnym kątku, niż te napaści próżnującéj gawiedzi i te pytania bez końca.
Nazajutrz siwowłosa w wianku kobieta spotkała ją téż za chramem i zagadnęła o przeszłość, i jéj opowiadać się musiała, zkąd przyszła i dlaczego, ale ta słuchała roztargniona i nie okazała nawet czy ją powieść obeszła. Dziwa spodziewała się tu może jakiegoś podnieconego życia, z pieśnią i marzeniem, a znalazła milczenie i ołowiane brze-