Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwa świecące ogromne kamienie czerwone, jakby krwią gorejącą pałały. Nie widać tam było nic, tylko tych oczów płomienistych dwoje, od których skryć się nigdzie nie było można. Patrzały na wszystkie strony, odbijał się w nich ogień u stóp palący, migotał w czerwonych kamieniach i czynił je jakby żywemi. Wśród ciemności, te drganiem płomienia ruszające się oczy bóstwa, przerażały jak spojrzenie ze światów innych, groźne i gniewu pełne.
W chramie teraz nic słychać nie było, tylko trzask palącego się łuczywa i świergot ptastwa, które otworami dostawszy się do środka jego, niespokojnie pokrzykiwało, latając, aby się ztąd napowrót wydobyć.
Dziwa postawszy chwilę, bo w niéj czerwonych oczów dwoje zrodziły trwogę i odjęły siłę, wolnym krokiem podeszła ku ognisku, myśląc:
— Tu więc miejsce moje.
I nie pytając już nikogo, nie patrząc, zbliżyła się aż do dwóch siedzących niewiast, co ogień podsycały, siadła jak one na pustym kamieniu, wzięła nagotowane łuczywo i położyła je na ognisku.
Jedna z kobiet wstrzymywać ją chciała, lecz zapóźno się podniosła. Ogień już był objął tę pierwszą ofiarę, na którą Dziwa patrzała, jakby się w niéj własne paliło życie. Dwie stróżki tego Znicza popatrzały na nią ciekawie i trochę prze-