Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 051.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczyna szła dróżyną wskazaną. O kilka kroków stał na kiju sparty starzec, niewielkiego wzrostu, odziany bielizną świeżą, w obuwiu z czerwonemi sznury i zarzuconéj na ramiona opończy ciemnéj. Czapka wysoka czarna okrywała mu czoło.
Na zbliżającą się zwolna Dziwę patrzył z pod brwi siwych. Skłoniła mu się do kolan.
— Tyś tu panem i ojcem? — spytała.
— Wizun jestem... tak...
— Przytułku u was prosić przychodzę — poczęła Dziwa powstając — będę Nii ognia pilnować święcie... Od młodu ślubowałam Bogom!
Stary Wizun łagodnie i spokojnie patrzył i słuchał. Dziewczę wymówiło te wyrazy szybko, rumieniec okrywał jéj twarz.
— Sierota jesteś? — zapytał.
— Nie... miałam niedawno ojca i matkę, mam jeszcze braci i siostrę... Kmieć Wisz był mi ojcem — poczęła mówić — Wisza kneziowscy ludzie zabili...
Wizun zbliżył się ciekawie słuchając.
— Mnie chciał porwać za żonę sąsiad nasz... broniąc się zabiłam go. Nie chcę, aby się jego krwi mścili... przyszłam tu...
— Zabiłaś? — zawołał zdziwiony stary Wizun — ty? zabiłaś?.. Jak się zwał ten człowiek?
— Doman! — odpowiedziała rumieniąc się dziewczyna.