Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

(białego słowiańskiego morza) mieli dużo przywoźnego sprzętu, który im statki z dalekich krajów przynosiły.
Dziwa przeszła pomiędzy gromadami, które ją ciekawemi mierzyły oczyma. Chramu ztąd jeszcze widać nie było, bo go gęstwina zasłaniała zielona. Wpośród zarośli trafiła na kamienny obwód pierwszy chramu. Stały te kamienie ogromne, jak je ziemia zrodziła, jak je morze przyniosło, nie tknięte ręką ludzką, z temi twarzami, jakie im dały wieki, jedne nieopodal od drugich, w odstępach równych, jak zaklęci w głazy stróże. Jak zajrzeć w lewo i prawo, ciągnął ten poświęcany szereg dokoła.
Na jednéj z tych brył siedziała kobieta w bieli, podparta na ręku. Stara już była i włos miała srebrny, rozpuszczony na ramiona, a na nim dziewiczy wianek ruciany. W ręku trzymała laskę białą, z korą pozostawioną tylko, by ją jak wąż, jak wstążeczka opasywała. Ubiór miała wieśniaczy, biały, świeży i czysty, a przy nim spinki błyszczące. Na twarzy spokojnéj, pomarszczonéj i zwiędłéj widać było życie jakby senne, coś na pół umarłego, nietroszczącego się ani o śmierć, ani o dole.
Dziwa się pokłoniła przed nią.
Stara oczy powoli podniosła, nic nie mówiąc, ręką jéj pokazała na prawo, na dróżynę, głowę podparła znowu i dumała.