Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było ich czterech. Jeden przodem jechał, wprost na dwór. Już zdala poznał chłopak Bumira, kmiecia, który mieszkał ku Gopłu. Bumir stary był już, ale jak żubr silny, kark miał gruby, nogi i ręce ogromne, brzuch spasły. Ciemne włosy na pół już siwe bezładnie otaczały mu głowę okrągłą, w któréj wypukłe oczy żabie i usta szerokie siedziały. Z Bumirem mało co się znali, nie lubił go Doman, po co tu ciągnął, trudno było odgadnąć. Stanął ze swemi u wrót.
Gościnność stara nikogo, miłego czy nie, odpychać nie dozwalała.
Pozdrowili się z Domanem.
— Zabłąkałem się — rzekł Bumir — dacie mi spocząć u siebie. Ludzie się zagnali za jeleniem, który oszczep niósł w sobie. Jakiś zwierz, w którym Licho siedziało, poprowadził nas na obłędy... drugi dzień włóczymy się po lesie...
— Brat mój się okaleczył, leży ranny — odezwał się Duży — ale dom rad wam.
— Ja rany leczyć umiem — zawołał Bumir — pójdę zobaczę...
— Baba go opatruje...
Bumir sapiąc z konia zlazł i nie pytając do izby ciągnął.
— Sadło, którém rany zalewam, czeladź ma — odezwał się Bumir — zalejemy mu sadłem i do kilku dni znaku nie będzie.