Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wspomnienie starego Wisza głowę spuścił Doman i zamilkł.
— Trzeba nam daléj prowadzić mirową sprawę. Nikt nie chce stanąć na czele gromady, aby mu się to nie stało, co Wiszowi... Jechałem do was na radę... a wy...
— E! e! co będę kłamał — żywo zawołał jakby z trochą gorączki Doman. Odsłonił piersi, odrzucił płachtę i śmiejąc się dziwnie pokazał siną, ledwie przysychającą ranę, która miała kształt miecza, jakim była zadaną.
— Patrz, Myszko — dodał — dziewka mi ją zadała! dziewka!! Wiszowa dziewczyna. Wyrwała mi się z rąk jak śliski węgórz... Srom i wstyd! Przed ludźmi nie pokazać oczów chyba, póki jéj nie będę miał... Nie utai się to... własna czeladź mnie zdradzi... baby się ze mnie urągać będą... Prawda, brata raniłem, gdym ją chwytał, ale od dziewki dostać ranę...
Padł na pościel.
— Weźmiesz ją i pomścisz się — zawołał Myszko — chciałeś ją mieć za żonę... uczynisz niewolnicę, lub — zabijesz... nie truj się tém i bądź spokojny...
— Bylem siły miał trochę, doma nie zostanę... pali mnie łoże i srom...
— Słuchajże Doman — wy z kim? — przerwał Myszko.