Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mokre jakieś niosąc ziele do chorego. Położyła mu je na piersiach, zaczęła mruczeć, ręce obie nad nim podniosła, przebierając palcami, splunęła na jednę i drugą stronę. Doman nie ruszał się, tchnął tylko ciężéj.
Na ten znak życia pies, który leżał na ziemi, podniósł głowę zwolna i wlepił w pana oczy.
Myszko nie spuszczał z niego wejrzenia, ale się odzywać nie śmiał. Zdawał się chory spać i marzyć. Niekiedy białe zęby jego ścięły się i zazgrzytały, to znów uśmiechał się niby. Ręce mu drgały, jakby coś chciał pochwycić... i opadały bezsilne.
Myszko skinął na Jaruhę.
Przystąpiła doń, wprzódy rozpatrzywszy się w nim dobrze i stanęła z pokorą.
— Kto go ranił? — zapytał gość.
Jaruha milczała długo, trzęsąc głową.
— Hę? Dzik! — rzekła — a tak! dzik... kłem... rozdarł mu piersi...
Gość oczy ciekawie zwrócił na nią i ruszył ramionami.
Jaruha się poprawiła.
— Jeleń... albo ja wiem?.. na łowy wyjechał, a z łowów go przynieśli...
I trzęsła głową, brodę w ręku ściskając.
— Oj, łowy te, łowy... gorzéj wojny, takie łowy!..