Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wstała Dziwa, niewiasty wszystkie płakać i jęczeć zaczęły. Żywia objęła ją za szyję i razem weszły do chaty.
Bracia naradzali się cicho, co poczynać mieli. Dziwy długo nie było. Poszła świąteczne potargane zwlec szaty i wianek uwić sobie nowy. W komorze pocichu związała węzełek bielizny na drogę, a Żywia widząc te przygotowania, na ziemię płacząc legła.
Płakały potém cicho ściskając się obie.
— Żegnaj mi jedyna, żegnaj rodzona... — pół śpiewając mówiło dziewczę — żegnaj ty mi na wieki! Ja muszę iść, porzucić wszystko... gdzie oczy i dola niosą. Pójdę na ostrów, na Lednicę, do chramu Nijoły, stanę u ognia świętego, stać będę aż oczy wypłaczę i zgasną... aż ja żyć albo ogień palić się przestanie.
Wyrwała się z objęcia siostry.
— Teraz chodź, Żywio moja, siostro jedyna, pożegnajmy ognisko, pożegnajmy kąty, pożegnajmy progi, i ściany, i bydełko, i konie, i wszystko żywe i martwe... z czém się żyło, co kochało...
Uroczyste to było pożegnanie, do którego się wszystkie przyłączyły niewiasty. Szła Dziwa do ogniska i rzuciła nań łuczywo ostatnie.
— Bywaj zdrowy ogniu mój domowy... już ja ciebie nie podsycę, świecić mi do kądzieli nie będziesz, ani grzać zziębniętą... Ogniu ojca, matki,