Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sama do siebie. Zobaczywszy Sambora, podniosła rękę i wołać nań poczęła.
— Hej! sam tu chłopcze, rękę mi daj! zaraz mi rękę daj!.. Nie bój się, nic ci złego nie zrobię... Jeszcze ci mogę lubczyku dać, aby cię dziewczęta kochały... ino mi rękę daj! rękę daj! bo sama nie wstanę, a muszę iść!
Chłopcze... słyszysz! rękę daj, lub urok ci rzucę... kark skręcisz do nowego miesiąca... Rękę mi daj!
Sambor się odwrócił, żal mu się staréj zrobiło.
— Jaruho! — rzekł — choćbym ci się podnieść pomógł, nie pójdziesz ty o swéj sile, a ja cię prowadzić nie mogę, bo mi do chałupy czas.
— Nie mędruj, daj ino rękę... Jak wstanę, jak się ustoję, pójdą jeszcze nogi moje... Chłopcze...
Sambor przystąpił i oburącz podniósł starowinę. Trzęsła się, stojąc, chwiejąc, jak gdyby paść miała, ale utrzymała na nogach. Oczyma zakrwawionemi popatrzyła na niego.
— Cóżeś to ty spał tak długo? — zabełkotała.
— Nie spałem, matko! Źli ludzie mnie związali, ledwiem porozrywał pęta... Jaruho! nie stało się co na Kupale?
Starucha popatrzyła nań, przekrzywiła usta i rozśmiała się.