Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chając i pierzchnęła, kukułka zakukała kilka razy, górą zaszelepotały skrzydła jakiegoś wielkiego ptaka, którego dojrzeć nie mógł.
Cisza nastawała ze dniem.
W dali słychać było ze śpiewami odciągające gromady. Słońce zajrzało w głąb lasu, na wzgórzu nie było już nikogo.
Miotając się ciągle i targając, Sambor nareszcie gębę naprzód potrafił od chusty uwolnić, zębami na rękach i piersi więzy porozrywał, po długiéj męce pękły nareszcie — był wolnym.
Złamany, poraniony, wściekły, wyrwał się biegnąc ku polanie. Tu pusto już było, dymiły jeszcze gdzieniegdzie niedogasłe ognie, leżały czarne węgli kupy, i potłuczone garnki, i rozbite naczynia. Wszystkie gromady poodciągały do domów. Sambor pół żywy, spotniały, zwlókł się i stanął, gdy usłyszał głos za sobą.
Zdala na ziemi pół leżała, na pół siedziała baba. Zwano ją wiedźmą Jaruhą. Ta to sama była, która w lesie Dziwie na Kupałę iść odradzała, ela sama spieszyła, i widać było teraz, że nie darmo... Jaruha, która była okolicy i gospodyń postrachem, bo łatwo jéj było mleko odjąć, we zbożu węzeł zawiązać, wodę zaczarować, dzieżę zakwasić — miała się dobrze przy Kupale.
Poili ją wszyscy, aby gniewna nie pomściła się urokiem. Siedziała rozmarzona, pijana, wahając się, przechylając, podśpiewując, szepcząc