Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie... nieraz się śmiejąc chwytali za bary, padali na ziemię i tarzali mocując.
U wszystkich ognisk razem rozpoczęły się te skoki, a wnet potém z ogniem pogony. Z pozapalonemi żagwiami, których ogień w biegu nie powinien był zagasnąć, obiegano posiane zboża, barcie, łąki, wołając Kupały.
Na niebiosach, jakby z pod zasłon przypatrując się ciekawie temu, co się działo na ziemi, szła zorza wieczorna całować się ze wschodzącą jutrzenką... noc zaledwie przysłoniła lasy, a już dzień świtał za niemi.
Teraz rozpoczynało się picie i ucztowanie, około ognisk, wśród wesela i śpiewu.
W kółku swojém znużona już śpiewaniem i skokami siedziała Dziwa i w ogień patrzyła.
Sambor nad nią czuwał zdala, lecz ani razu, ni razu nawet okiem nań nie rzuciła. Chłopak, choć go kusili parobczacy do wyścigów i do picia, niewiele miał ochoty, kręcił się błędny, odchodził i powracał, wciąż na oku mając córkę gospodarza, a na pamięci Domana... Dziwa go zobaczyła tak stojącego na straży i skinęła na niego.
— Idźże do ludzi! — rzekła — idź się wesel z drugiemi!
— A wy... Dziwo! — odparł Sambor — czemuż wy chodzicie chmurno i smutno?..